
Podczas środowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki przedłużył do 19 kwietnia obowiązywanie, związanych z koronawirusem, restrykcji w poruszaniu się. Utrzymał zakaz korzystania z rowerów miejskich w tym z Veturilo, choć akurat ten środek transportu mógłby pomóc w walce z epidemią.
Podczas środowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki przedłużył do 19 kwietnia obowiązywanie, związanych z koronawirusem, restrykcji w poruszaniu się. Utrzymał zakaz korzystania z rowerów miejskich w tym z Veturilo, choć akurat ten środek transportu mógłby pomóc w walce z epidemią.
Od 1 kwietnia w Polsce nie można korzystać z rowerów miejskich. Rada ministrów zakazała tego – przy okazji innych regulacji, które mają pomóc zwalczyć epidemię — rozporządzeniem wydanym dzień wcześniej. Początkowo zakaz obowiązywał do 11 kwietnia, ale właśnie został przedłużony o ponad tydzień.
Wydaje się, że pochopnie. Peter Walker, dziennikarz polityczny „Guardiana”, opublikował przed trzema tygodniami artykuł, w którym wyjaśnił, jakie korzyści społeczne przynosi transport rowerowy w czasie epidemii koronawirusa. Dziennikarz przytoczył kilka istotnych argumentów, których polski rząd nie wziął pod uwagę, a szkoda.
Walker zwraca uwagę, że rower może być najlepszym rozwiązaniem w sytuacji gdy musimy się przemieścić, ale zależy nam na tym, by nie złapać lub nie roznieść koronawirusa. To rzecz jasna nie jest propozycja dla każdego, ale na pewno dla wielu.
„Jasne, jeśli masz do przejechania 25 mil i do przewiezienia np. 50 kg produktów spożywczych, to… no cóż, możesz skorzystać z roweru cargo. Ale zgoda, dla większości ludzi to nie rozwiązanie. Ale w Wielkiej Brytanii 1/3 podróży nie jest dłuższa niż 2 mile, a 60 proc. z nich nie ma więcej niż 5 mil [czyli ok. 8 km – red.]. To są odległości, które bez problemów można przejechać rowerem, a te krótsze pokonać piechotą” – pisze dziennikarz.
Zaznacza, że rower paradoksalnie pozwala na podróż na świeżym powietrzu, ale bardzo rzadko powoduje zbliżenie się do innej osoby na mniejszą niż zalecana obecnie odległość, czyli 1,5-2 m. Nawet w sytuacji, gdy zatrzymujemy się na światłach. W transporcie publicznym to trudniejsze.
Na koronawirusie choroby się nie kończą
Dziś podstawowym zagrożeniem jest COVID-19. Ale inne choroby nie zniknęły. Kłopoty cukrzycowe, kłopoty z krążeniem, nowotwory – to wszystko schorzenia, które bezpośrednio lub pośrednio mogą być efektem braku aktywności. Dziś, gdy regułą jest siedzenie w domu, droga do pracy na rowerze może być jedną z niewielu dostępnych regularnych aktywności. Walker podpiera się wystosowanym w marcu do brytyjskiego rządu apelem blisko 50 profesorów i lekarzy, którzy domagają się, by nie zniechęcać ludzi do spacerowania i jeżdżenia na rowerze w czasie pandemii. Może to mieć – dowodzą — nie mniej poważne konsekwencje dla zdrowia publicznego jak koronawirus. Nie wiemy ile osób pochłonie epidemia, ale według szacunków rocznie na Wyspach Brytyjskich z powodu braku aktywności umiera ok. 80 tys. ludzi.
Walker rozprawia się też z argumentem, że lepiej, jeśli rowerzystów nie ma na ulicach, bo ci, którzy ulegliby wypadkowi, zajęliby miejsce w szpitalu dla chorego, walczącego z koronawirusem. „Rower to bezpieczny środek transportu. Zagrożenie ma charakter prawie w całości zewnętrzny, tzn. dla rowerzystów są nim kierowcy pojazdów mechanicznych. Jeśli celem jest rzeczywiste zwiększenie bezpieczeństwa na ulicach, to należałoby to osiągnąć wymuszaniem bezpiecznej jazdy i ograniczeniem prędkości” – postuluje.
W Warszawie statystyki akurat nie pozwalają na określenie zagrożenia jako „prawie w całości zewnętrzne”. W 2018 r. w stolicy miało miejsce 218 wypadków z rowerami, z czego rowerzyści zostali uznani za winnych w 70 przypadkach, więc mniej więcej w 1/3. Istotnie jednak to nie oni są dla siebie głównym zagrożeniem. Co więcej, ofiary wypadków spowodowanych przez rowerzystów (w 2018 r. 40 rannych i 3 zabitych) są w Warszawie tak nieliczne, że trudno je uznawać za obciążenie dla służby zdrowia. Zwłaszcza w warunkach epidemii, gdy ruch jest znacznie mniejszy niż zwykle.
Wolelibyśmy przywrócić Veturilo
W zeszłym tygodniu zwróciliśmy się do premiera o zmianę przepisu dotyczącego rowerów miejskich argumentując, że w Warszawie Veturilo jest wykorzystywane przede wszystkim w celach transportowych i znaczna część mieszkańców została pozbawiona alternatywy dla transportu publicznego. Ten postulat poparły inne polskie metropolie.
Pamiętajmy — w Polsce nie zakazano korzystania z rowerów. Ale nie każdy ma swój własny. Sieć ok. 400 stacji i ponad 5,5 tys. rowerów Veturilo pozwalała korzystać z nich za niewielką opłatą lub za darmo, bez konieczności wydawania kilku tysięcy złotych na własny jednoślad. W marcu, gdy jeszcze można było z nich korzystać, były regularnie dezynfekowane.
W pełni zgadzamy się z potrzebą ograniczenia wychodzenia z domu i zachowania fizycznego dystansu. To w warunkach epidemii oczywiste. Jeśli możesz, zostań w domu!
Wciąż jednak tysiące warszawiaków jeżdżą codziennie do pracy i póki to się nie zmieni, muszą wybrać formę transportu. Niewielu może tam dojść na piechotę. Do tej pory większość korzystała z transportu publicznego. Dziś niektórzy przesiadają się do samochodu, ale nie każdy ma własne auto, bo do tej pory, mieszkając w Warszawie, często nie było ono przydatne. Inni wybrali rower, który pozwala na zachowanie odpowiedniego dystansu od innych. Tę możliwość istotnie ograniczono, naszym zdaniem niesłusznie.